AktualnościNASZA ROZMOWA

POTRZEBUJEMY DŁUGOFALOWEJ POLITYKI GOSPODARCZEJ NA MIARĘ KWIATKOWSKIEGO

ROZMOWA “MH” ZE STEFANEM DZIENNIAKIEM PREZESEM RADY HUTNICZEJ IZBY PRZEMYSŁOWO-HANDLOWEJ

„MH”: Panie Prezesie. Unia Europejska przedłużyła o kolejne dwa lata obowiązywanie safeguardów na stal, o co od miesięcy zabiegało środowisko hutnicze. Czy ta decyzja może wpłynąć na poprawę sytuacji na rynku?

St. Dzienniak: Obecny kryzys trwający od ponad 8 kwartałów odznacza się z jednej strony dość sporym spadkiem popytu, a drugiej niskimi cenami wyrobów stalowych. Do tego wszystkiego dochodzi bardzo duży import z krajów trzecich. Bez ochrony europejskiego rynku, bez safeguardów to załamanie w szybkim tempie pogłębiłoby się, co w konsekwencji mogłoby doprowadzić do upadku wielu firm hutniczych w Europie, które już teraz borykają się z problemami. Część próbuje ratować się poprzez czasowe wygaszenie swoich mocy, przestoje, sprzedaż części swoich aktywów, a inne po prostu upadają. Dlatego branża hutnicza tak usilnie apelowała do Komisji Europejskiej o utrzymanie ochrony do czasu wejścia w życie tzw. opłaty wyrównawczej Carbon Border Adjustment Mechanism. 

Czy safeguardy spełniają nasze oczekiwania? Nie do końca, bo nie jest to idealne rozwiązanie, ale jak to się mówi lepszy wróbel w garści aniżeli gołąb na dachu. Od samego początku mieliśmy wiele uwag. Wskazywaliśmy, że Europa borykając się ze zjawiskiem ucieczki emisji musi bronić swego rynku przed stalą z krajów trzecich. Niestety politycy w Brukseli wyznaczyli dość wysokie limity bezcłowych kontyngentów, do tego rocznie podnosiła je o kolejne 5 proc. Jako prezes Hutniczej Izby Przemysłowo-Handlowej zwracałem uwagę na ten problem. Pytałem co będzie jak rynek w Europie się załamie? Wówczas nikt nie chciał słuchać. Mówiono, że to niemożliwy scenariusz. Jak się po kilku latach okazało był on jak najbardziej realny.

Bez jakiegokolwiek zabezpieczenia nasze europejskie drzwi byłyby szeroko otwarte dla graczy z krajów trzecich, którzy już teraz przy safeguardach lokują duże ilości swojej stali na naszym rynku. Stali, która jest często dotowana, a przede wszystkim i nie obarczoną opłatami środowiskowymi. Jednym ze sposobów na pokonanie obecnego kryzysu jest skuteczna ochrona rynku.

„MH”: Caron Border Adjustment Mechanism, który zacznie w pełnym zakresie obowiązywać od 2026 roku, zdaniem większości ekspertów nie przyniesie oczekiwanych efektów. Czy podziela Pan ten pogląd?

St. Dzienniak: Podstawowym problemem CBAM to sposób kontroli. Już na etapie przygotowywania rozwiązań słyszeliśmy o scenariuszach obchodzenia opłaty węglowej przez Chiny czy Indie, w tym wprowadzenia własnego systemu emisji na wzór ETS. Dlatego pytam w jaki sposób unijni urzędnicy będą mogli sprawdzić czy wwożona na teren wspólnoty stal jest zielona czy nie? Jaki ma ślad węglowy? Jak wysokim opłatom będzie ona poddawana? W jaki sposób chcą oni weryfikować przedstawiane dokumenty? Przecież kraje, które będą chciały u nas lokować swoje nadwyżki zrobią wszystko, by potwierdzić, że ta stal jest zielona.

Zgadzam się z opinią, że w obecnym kształcie CBAM nic nie zmieni, a przy równoczesnym zlikwidowaniu kontyngentów może wręcz pogorszyć sytuację na rynku. Mamy 1,5 roku, aby ten system uszczelnić. Trzeba pamiętać, że w Indiach wytwarza się najwięcej stali w procesie DRI. Z udostępnianych danych wynika, że jest to około 40 mln ton, czyli mniej więcej 1/3 ubiegłorocznej produkcji w Unii. Tylko trzeba pamiętać, że to DRI wykorzystuje, min. gaz czadnicowy, a nie zielony wodór i wytworzona w tej technologii stal nie jest zielona. Do tego transportuje się ją kilka czy kilkanaście tysięcy kilometrów. I gdzie tu mowa o ekologii. W skali całego globu nie czyni to żadnego postępu w obniżaniu emisji.

„MH”: Można powiedzieć, że urzędnicy w Brukseli boją się konkretnych rozwiązań. Dlaczego?

St.Dzieniak: Wprowadzenie przez Donalda Trumpa tzw. sekcji 232, czyli wysokiego 25% cła na stal i wszelkiego rodzaju wyroby stalowe oraz 10 % na aluminium było bardzo brutalnym posunięciem, ale skutecznym. Szkoda, że Unia Europejska nie działa w taki sposób, by ochronić rynek. Czasem odnoszę wrażenie, że Unia bardziej dba o importerów aniżeli o własnych producentów. We wspólnocie jest zbyt dużo partykularnych interesów poszczególnych państw, grup interesów, lobbystów, którzy wprowadzają rozwiązania „Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek”. Wdrażanie skutecznych i bolesnych dla nieuczciwych kontrahentów rozwiązań nie może opierać się na kompromisie. To nigdy nie przyniesie zamierzonego celu. A tak właśnie często działa brukselski aparat. Dobitnym przykładem jest przedłużenie możliwości sprowadzania rosyjskich półwyrobów. W obliczu straszliwej wojny w Ukrainie pompowanie pieniędzy w putinowską machinę jest, moim zdaniem, niemoralne i nieetyczne. W tym przypadku nie powinno być żadnych taryf ulgowych czy kompromisów. A niestety są.

„MH”: Od 7 miesięcy mamy nowy rząd, którego ministrowie na wielu spotkaniach deklarują, że hutnictwo jest ważną gałęzią przemysłową. Obiecują wsparcie w trudnej sytuacji jednak za słowami nie idą konkrety? Jak Pan postrzega te zapowiedzi?

St.Dziennniak: Pełna zgoda, że hutnictwo jest ważną gałęzią przemysłu dającą bezpieczeństwo i rozwój cywilizacyjny. Natomiast nie zgadzam się z twierdzeniem, że nasze hutnictwo wymaga ratowania. Mamy bardzo nowoczesny przemysł stalowy, który w ostatnich dekadach przeszedł ogromne przeobrażenie. Owszem nie we wszystkich aspektach restrukturyzacja i modernizacja były udane. Asortyment produkcji hutnictwa w Polsce nie został dobrze dopasowany do zmieniającego się rynku wyrobów. Utraciliśmy dość pokaźny potencjał, a co najważniejsze rynek, co rzutuje na dzisiejsze problemy. Tu moim zdaniem należałoby szukać rozwiązania, bo problem leży po stronie braku odpowiedniej wartości dodanej wyrobów produkowanych w Polsce.

Krajowe hutnictwo nie zdołało obronić żadnego istotnego i obsługiwanego wcześniej segmentu rynku polskiego. Model który się ukształtował po przemianach lat 90. i w początkach XXI wieku mówiąc krótko zbankrutował i prowadzi do upadku hutnictwa w Polsce. Postawię może dość kontrowersyjną tezę, że hutnictwo w Polsce jest już mało komu potrzebne. Całą stal zużywaną przez  gospodarkę w Polsce można sprowadzić z zagranicy. W świecie jest ponad 600 mln ton nadzdolności produkcyjnych i uruchamiane są nowe moce. Nasz przemysł stalowy został sprowadzony do producenta mało przetworzonych wyrobów, ba nawet więcej, producenta półwyrobów. Trudno nam konkurować z gospodarkami, które dostarczają gotowe dobra rynkowe.

Owszem produkujemy szyny, czy obudowy górnicze, które są bardzo wymagającymi wyrobami i bariera wejścia w ten asortyment jest bardzo wysoka i nie każda huta ma potencjał do  ich produkcji ale krajowe zapotrzebowanie jest zbyt małe aby z tego dało się utrzymać dużą hutę. Nasza najnowocześniejsza w Europie walcownia gorąca blach w Krakowie produkuje blachę HRC, czyli półwyrób, który po obróbce i przetworzeniu wraca do nas w postaci gotowego produktu. W segmencie płaskim tylko niewielka cześć krajowego rynku obsługiwana jest przez producentów z Polski. A jest on prawie dwa razy większy aniżeli segment wyrobów długich.

CAŁY WYWIAD PRZECZYTASZ W MH 15/16 2024